O Józku Baczyńskim opowieść (II)

W Ochotnicy na wracającego ze zdobyczami Józka czekała już żona z dziećmi. Udał się z nią w Pieniny – do Lipnika, a potem do wsi Biała Woda koło Szczawnicy, gdzie Józek w otoczeniu wapiennych skał po urozmaiconym roku zasłużenie zimą odpoczywał. Po przełamaniu nieufności miejscowych do obcego nic nie zakłócało Józkowi wypoczynku. W te okolice nie dotarła bowiem jeszcze jego fama. Poprzednia kupa rozeszła się na przedzimiu, nie miał jednak kłopotów z zebraniem nowej. W zagrodzie Józkowej pojawili się kolejno Józef i Wojciech Szerglowie z Budzowa, Jurek Niżnik z Ponikwi, który wracał z roboty aż z Dolnych Węgier, Jędrzej z Lipnika, Ślusarczyk i Sikbaczyk z okolic Czerwonego Klasztoru nad Dunajcem, Kuba Lababiak i Szymek Gabrysiak z Tylmanowej z parobkiem Kubą także, na ostatek Łazarczyk z Grzechyni, który stał się prawą ręką harnasia. Na wiosnę zatem, zostawiając babę w Białej Wodzie, ruszył z kompanami przez Pieniny, Gorce i Orawskie Działy na Orawę. Tu, we wsi Zubrzyca pod Babią Górą napatoczył mu się gospodarz, o którym krążyły wieści, że wydał wcześniej władzom paru zbójników. Pomścili się na nim, nie ubijając jednak, po czym ruszyli ku znajomym harnasiowi, podwadowickim okolicom. Jaszczurowski dwór, choczeński browar, karczma i dworek w Tłuczaniu – nic nie oparło się Józkowej kompanii. Przyszedł czas i na Inwałd, gdzie jak opowiadano Józkowi miejscowy pleban koryto z pieniędzmi w zakrystii chował. Nocą Józek z towarzyszami wyciął drzwi od plebanii i chwyciwszy księdza o oszczędności go spytał. Ten wskazał mu drobne, dowodząc, że wielkich pieniędzy nie ma, bo nastał plebanem, żadnej ozdoby w kościele nie było. Cokolwiek miał zebranego, wszystko na chwałę Bożą obracał i na ozdoby inwałdzkiego sanktuarium Najświętszej Panienki. Tedy zaciekawił się Józek i rzekł do księdza by słał po klucze a kościół mu pokazał. Posłał ksiądz pacholę po klucze, jednak przezorny był Józek i pacholęciu asystę przydał, żeby z drogi nie zbłądziło. Porwali Józkowi organistę i z kluczami przywiedli, kościółek otworzył. Wszedł do niego Józek wraz z księdzem i organistą, kazał świece pozaświecać i obraz odkryć, po czym długo za swoją duszę grzeszną się modlił. Pokazał ksiądz Józkowi skarbonę z pieniędzmi, lecz ten odmówił ich wzięcia, pokazał kielichy mszalne, ale ich nie tknął. Wziął jedynie drobne księdzowe pieniądze, bo tak wypadało, skoro prosił. Fuzję ze ściany też zabrał, ale swoją w zastępstwie zostawił. Uraczył się też Józek z kolegami gąsiorkiem wina i gąsiorkiem gorzałki, ale niepełnym.

Okolice wsi Biała Woda w Pieninach

Poszedł potem Józek z kompanami w stronę Krakowa. Za Kalwarią, w Leńczach naszli zagrodę Dudkową. Chłop uciekł, zostały jeno dwie baby, no nie chciały współpracować. Dość pyskate były, bo odparły, że było chłopa zapytać, toby powiedział. Trzeba jednej z nich było udka świecą przypiec, by zaczęła gadać. Jeszcze w Tłuczani, gdzie Żydowiny broniły się czym mogły wiele godzin, wrzątek lejąc, Baczyński kobietę postrzelił, która wspomniany wrzątek nosiła. Po tym wszystkim jakieś nieszczęście na bandę Józka jednak spłynęło, bo najpierw w Kalwarii i Lanckoronie zaczęli zbierać się harnicy by miejscowych bogaczy od Józka uwolnić. Wrócili więc pod Babią Górę, gdzie jeden z towarzyszy, niejaki Szymek Gabrysik z Tylmanowej, nieopatrznie przebił się nożem, co go miał w kieszeni. Zostawił więc Józek Szymka we Skawicy, pod opieką młodego Kuklaka, a dał Kuklakowi złotych dziesięć, coby o chorego się troszczył. Nie trzymał jednak Kuklak Szymka w chałupie, bo bał się, coby jego marka się nie zwiedziała, a wójtowi o opiece nad zbójnikiem nie doniosła. Koło Skawicy Józek postanowił pofolgować sobie i odpoczynek dać po tych wszystkich przygodach. Poszli zatem z kamratami przez Kucałową do Sidziny, do karczmy by potańcować, a dobrze popić. Zmęczeni pokładli się potem spać w zbożu i pod lasem, niedaleko ode wsi. Tuż nad ranem do wsi zajechał oddział harników, co zbójników po beskidzie tropili. Zerwali się zbójnicy Józkowi na równe nogi i ledwie kapoty zdążyli naciągnąć, a zbiec do boru, swoje tobołki pozostawiając. Nie wszyscy też umknęli. Zły Józek poszedł przez Gorce do Ochotnicy.  Z Ochotnicy przez Pieniny do Białej Wody, gdzie przez dwa miesiące nadrabiał żonine zaległości.

Hala Młyniska nad Ochotnicą

Na wiosnę Roku Pańskiego 1735 Józek nową kupę w Ochotnicy zebrał. Stanęło tam pięciu jego dawnych kamratów i dwóch nowych, wśród których był obnośny sprzedawca obrazów zwany Śpiewakiem – człek obrotny i miejscowe realia znający. Nadał on Józkowi zagrodę bogatego chłopa Wojciecha Łysopola z Obidzy nad Jazowskiem w sądeckim beskidzie. Na początku czerwca zbójnicy wpadli w jego obejście i o bogactwa pytali, a nieźle spiekli. Wszelako nic do wzięcia nie było, jeno jadła trochę. Na drugą czy trzecią noc ponownie do Obidzy przyszli, nachodząc Krupowe domostwo. Powiązali gospodarza i jego żonę, a ponieważ też nic powiedzieć nie chciała, do rozgrzanego pieca dwa razy ją kładli. Po paru dniach pomarła, stara widać była i czas na nią przyszedł.Nie znaleziono jednak nic znacznego, widać Józka znów dopadł zły los. Ruszył z towarzyszami przez Łącko pod Mogielicę, gdzie na polanie jakiś czas siedział, ponoć skarby licząc i chowając. Niewiele miał tego z tegorocznych chadzek, poszedł więc znowu w stare, znajome rejony pod Suchą i Wadowice.

 Polana Stumorgowa pod Mogielicą

Zaraz po świętym Michale, kiedy owce zwykle z hal spędzano, przyszedł pierwszy śnieg, co wszystkie drogi przez góry zasypał. Również Józek, który z dwoma kolegami obudził się w białym świecie na jednej z polan pod Policą, choć właśnie do podbeskidzkich dworów się wybierał, uznał że czas zawiesić zbójowanie i przenieść się na sprawdzone zimowe leże hen za Gorcami. Kłopot był jeden taki, że Józek tegoroczne zyski ukrył po suskiej stronie, gdzieś nad Policznem. A było tam trochę talarów i świecidełek, więc szkoda było tego niemal we wsi samej na zimę zostawiać. Jeszcze jakieś niedźwiedzie, gawrę drążąc, mu wykopią. Postanowił zatem Józek do Zawoi się wrócić, tylko kompanów jakoś musiał się pozbyć. Posłał ich przodem na południe, niby że to do rodzinnej Skawicy musi jeszcze zajść i przed wschodem wymknął się ku Policznem by jeszcze zanim wieś się obudzi swoje ze skrytki wziąć. Bez wysiłku znalazł miejsce, wykopał kociołek i wsypał jego zawartość do torby podróżnej, ruszając raźno pod górę orawskim chodnikiem. Doszedł do ostatniego z zarębków, zwanego Straconą Polaną. Bacowskie szałasy powinny już opustoszeć, a ponieważ skarb jaki niósł był niemały, postanowił, że nie będzie go przez góry dźwigał, a w okolicy zakopie. Nagle, niespodziewanie zza jednego z szałasów doleciał go wesoły śmiech. Jacyś młodzieńcy opatrywali szałas na zimę, a pobliżu krzątały się także bez pośpiechy trzy niewiasty. Rad, nierad musiał Józek znów wór na plecy nawlec i wędrować dalej pod górę. Niebo z początku jasne, zmieniło się jak dzisiejszy nastrój Józka, okrywając się ołowianymi chmurami, które przyciągała jak lep Babia Góra – matka niepogód. Zaczął prószyć śnieg i zapowiadało się, że nie przestanie. Józek dotarł na niższy płaj i skręcił ku Markowym Szczawinom, ale postanowił nie zostawiać tam skarbu dla pewności, tylko udać się pod sam Cyl, by wśród skalnych rumowisk bezpiecznie swoje kosztowności ukryć. Sapiąc wyszedł ponad ciemny jodłowy bór. Zaczęły się skały przysypane śniegiem i porastające je borówczyska i krzewinki. Wreszcie o zmroku Józek wylazł na polankę pod szczytem Cylu i zaczął przygotowywać skrytkę pod jednym z głazów. Mało miejsca jednak pod głazem było i musiał wydrążyć obok dwa kolejne schowki, składając pod kamieniami kolejno złoto, srebro i miedziaki. Nakrył trzy wspomniane miejsca gałązkami, przysypał ziemią, po czym wyciął na pniu świerka obok trzy krzyżyki i już po zmierzchu podążył w dół. Las czekał cierpliwie aż Józek wróci po skarby wiosną. Ale Józek nie wracał. Opowiadają pod Babią Górą, że do dziś pod Cylem leżą zakopane Józkowe skarby, a z jam, w których je zagrzebał wypłynęły trzy potoki – złoty, srebrny i miedziany, które szumiąc spływają ku dolinom, ku rodzinnej Józka Skawicy, szepcząc: “Gdzie żeś ty Józuś, gdzie?

Gołąbek pilnujący Józkowej krwawicy na Cylu

A Józek odciążony ze skarbu, dołączył do swych towarzyszy i przebierał się przez beskid ku Gorcom. A po drodze nie próżnował. Bo i okazało się, że im dalej od Babiej Góry i w stronę nizin, tym mniej wczesna zima straszna była. I okazje były. Odwiedzili parę bogatszych zagród w dolinie Raby, a w Mszanie nawet plebana, po czym upatrzyli sobie dwóch kupców orawskich zmierzających z Węgier do Myślenic na targ. Kazali im odkupić wszystkie sukna, które uprzednio gospodarzom zabrali i, zadowoleni, całą noc pili w zajeździe pod samymi Myślenicami. A ponieważ jakoś tak się zrobił początek listopada, przyszło wreszcie w Gorce wracać. W Kasince wtargnęli do Staszkowego domostwa by poswawolić, nic jednak cennego poza gorzałką nie znaleźli. Zabrali jednak z Kasinki muzykanta, co na skrzypcach sprawnie grywał i razem z nim poszli stokami Śnieżnicy do Dobrej, gdzie zatrzymali się w zajeździe. Był dzień świętego Marcina, nakupili więc mięsiwa, kazali nagotować i po okowitę posłać. Na miejscu siedzieli Józek, Wojciech i Józef Szerglowie, i jeszcze dwóch kompanów. Arendarz ugościł ich nieszczerze, bo ledwie się rozłożyli, posłał umyślnego do pobliskiego Tymbarku po harników. Dwudziestu dragonów pojawiło się wnet pod obejściem, a po krótkiej walce trzej kompani Józkowi uciekli. On sam ranny, jakoś wydostał się z budynku, ale czekało na niego pod drzwiami czterech zbrojnych. Józka pojmano i do samego Krakowa zawieziono. Nie uciekł już Józek. Na przednówku odbył się proces, a listę przewin Józkowych długą oskarżyciele spisali. Zarzuty były mocne. Niby to zapomniał o Bożej bojaźni, miłości bliźnich, niby lekceważył prawa Królestwa. Ale jak że tak? Nie modlił to się Józek u inwałdzkiej Pani? Nie wydawał u biednych, to co bogatym zrabował? Na królewskie też, po prawie, nie napadał, tylko na prywatne. Nic to!  Na Józka czekał już na Krzemionkach kat z mieczem, nie było wyjścia. W Roku Pańskim 1736, kiedy to król Las wreszcie abdykował i spory o sukcesję po Mocnym Auguście w Rzeczypospolitej się zakończyły, Józek dokonał żywota.


Kościół w Orawce przy dawnym szlaku z Węgier do Polski

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *