Opowieść z Podpolic

W czternastym, przedostatnim roku gospodarzenia towarzysza Wiesława, w środę Wielkiego Tygodnia tego roku, dwadzieścia minut po godzinie trzeciej po południu wzbił się w powietrze ze stołecznego Okęcia rejs LO-165. Celem lotu była dawna stolica Rzeczypospolitej nie-ludowej Kraków. Na pokładzie statku powietrznego An-24 znajdowało się 47 pasażerów oraz 6 członków załogi. Pośród nich znawca rodzimego języka profesor Zenon Klemensiewicz. Statkiem dowodził kapitan Czesław Doliński, który nad obłokami spędził prawie ćwierć wieku, przebywając ponad ziemią wiele tysięcy mil. Lot do Krakowa miał trwać niecałą godzinę. Aura była niepewna – podstawa chmur sięgała pół kilometra, na Warszawą dmuchał dość silny wiatr z północy i zachodu, w okolicy Krakowa dął z zachodu Orawiak, tworząc w Beskidach śnieżne zadymki. Jedenaście minut przed czwartą kontrola obszaru powietrznego stolicy przekazała załodze statku polecenie by po minięciu radiolatarni Jędrzejów zejść na wysokość 1500 metrów i uzyskać łączność z kontrolerami z Balic. Dwie przed czwartą załoga połączyła się z Balicami, otrzymując dane o warunkach atmosferycznych na lotnisku w Balicach i nakaz zejścia z dotychczasowej wysokości 3700 metrów na wysokość 1200 metrów. O czwartej kapitan Czesław Doliński przejął łączność od drugiego pilota, podając iż ma kłopot z sygnałem dalszej radiolatarni Balic i zapytując czy radiolatarnia ta działa. Minutę później na wysokości 2400 metrów kapitan zapytał czy jest już widoczny na balickim radarze, na co Balice poprosiły go o podanie wysokości i kursu, by mogły znaleźć obiekt na radarze. Operator radaru stwierdził później, iż udało mu się znaleźć statek na radarze i że kontrolował jego lot. Statek ciągle leciał na południe, wykonując jak się wydawało zalecenia z balickiej wieży. Sześc minut po godzinie czwartej samolot znajdował się na wysokości 1200 metrów i operator z Balic przyjął, że samolot znajdował się na południe od markera radiolatarni przy podejściu do Balic, nakazując skręt w prawo i zejście na wysokość 600 metrów. Po wydaniu tej komendy kilka minut po godzinie czwartej łączność ze statkiem powietrznym się urwała, a rozmówca z Balic wywoływał go bez skutku, nie otrzymując odpowiedzi. Zawiadomił wreszcie kontrolera ruchu o utracie łączności, jako miejsce tej utraty określając, położoną na podejściu do Balic, Skawinę.


Polica – widok z podejścia na Markowe Szczawiny

**

Reszta nie jest wcale milczeniem. Stanowią ją dokumenty śledztwa spoczywające sobie teraz w wielickim IPN-ie, które oczywiście wszystko wyjaśniło, stanowią opowieści niedowierzających mieszkańców okolic, stanowią relacje świadków. Wiemy, że samolot An-24 spadł na las kilkadziesiąt metrów poniżej szczytu Policy – długiego lesistego wału górującego stromymi stokami nad Zawoją, około 80 kilometrów na południe i zachód od Krakowa, zagradzającego drogę w orawskie doliny, na wysokości około 1270 m.n.p.m. Szczątki maszyny były rozsiane na obszarze prawie ćwierć kilometra, w okolicy widniały pościnane czubki starych jodeł. Pierwsi ratownicy dotarli na miejsce już po zmroku, a miejsce zostało szybko, jeszcze wcześniej zabezpieczone przez milicję i wojsko. Niezwłocznie stwierdzono, że nikt nie przeżył, choć z powodu zapadłych ciemności szczegółów nie dało się ustalić w terenie. W nocy spadł gęsty, wiosenny śnieg, który pokrył miejsce tragedii. W świetle poranka widać było ogon samolotu ze statecznikami, zaś na jednym z drzew, na ułamanym konarze wisiały zwłoki pilota wraz z fotelem. Wraku samolotu pocięto palnikami z lokomotywowni w Suchej. Ofiary opuszczane przy pomocy lin do podnóża, gdzie identyfikowano je z powodu rozmiaru obrażeń na podstawie znalezionych dokumentów i zwłoki składano do trumien, lutowanych następnie i odwożonych w asyście wojska poza teren zdarzenia. Liczba ciał nie zgadzała się z liczbą pasażerów – było ich więcej. O ile – krążyły różne pogłoski. Pogłoski krążyły również na temat znalezisk na miejscu katastrofy. Dużej ilości bagażu. O twardej walucie, złocie i biżuterii. O próbie przelotu do Austrii na niskiej wysokości tak by uniknąć wykrycia przez radar. O zestrzeleniu Antonowa przez obronę przeciwlotniczą lub samolot myśliwski. Wystarczy i dziś zapytać starszych mieszkańców Zawoi.


Wypas owiec nad Zawoją

Oficjalny komunikat wydany po dochodzeniu zakładał błąd nawigacyjny. Pilot minął przez pomyłkę Balice, być może z powodu błędnego działania radiolatarni. Widać pomyliło mu się. Przeoczył Kraków i leciał dalej na południe. Wcześniej nie potrafił podać jednoznacznych danych o przebiegu i czasie przelotu. Dodatkowo, jak wynikało z ustaleń sekcji zwłok, kapitan statku miał przed katastrofą zawał serca. Nagły, nie pozwalający na zawiadomieniu o problemie lotniska w Balicach. Czy jednak samolot-widmo, który minął prawie milionowe miasto i znalazł się w samym środku Wysokiego Beskidu był w ogóle widoczny na radarze w Balicach? Czy mógł być widoczny? Z zeznań operatora radaru balickiego wynika, że widział Antonowa w okolicach Skawiny, kilkadziesiąt kilometrów od miejsca katastrofy. Potem najzwyczajniej w świcie zniknął. Ludzie opowiadają, że samolot leciał nisko nad doliną Skawy, nad samymi domami. I, że akcja wojska po wypadku była stosunkowo szybka. A zatem ucieczka i zestrzelenie, jak chcą mieszkańcy Beskidu?


Polica z rejonu osiedla Smyraki w Paśmie Jałowieckim
***

Dnia 19 października 1969 roku rejsowy Ił-18 lecący z Warszawy do Berlina Wschodniego został zmuszony przez dwóch młodych ludzi do lądowania na lotnisku Tegel we francuskim sektorze Berlina Zachodniego. 20 listopada 1969 roku An-24 odbywający lot na trasie Wrocław – Warszawa został zmuszony przez dwóch osobników do zmiany kursu i lądowania na wiedeńskim lotnisku Schweckau, powodując zamieszanie w przestrzeni powietrznej i zagrożenie dla czterech innych przewidzianych rozkładem samolotów. 26 sierpnia 1970 roku mieszkaniec Bielska-Białej sterroryzował załogę An-24 lecącego z Katowic do Warszawy. Do Wiednia jednak nie dotarł – skonstruowana przez niego bomba wybuchła podczas lotu, okaleczając go. Skończył w więzieniu – odsiedział 17 lat. Powyższe zdarzenia rozpoczęły długą serią uprowadzeń samolotów Lotu na zachodnioeuropejskie lotniska lokującą Polskę w latach 1976-82 na pierwszym miejscu na świecie pod względem ilości uprowadzeń. Porywaczami byli pasażerowie, ale również piloci, tak jak kapitan Czesław Kudłek, który 12 lutego 1982 r. porwał An-24 na trasie Warszawa-Wrocław, lądując na lotnisku Tempelhof w Berlinie Zachodnim – kapitan ogłosił swą decyzję załodze w czasie lotu, ta przyłączyła się, choć z obawami że samolot zostanie zestrzelony nad terytorium NRD. Rzeczywiście towarzysza mu dwa myśliwce niemieckie i jeden radziecki – nie oddają jednak strzału. 30 kwietnia 1982 roku do Berlina Zachodniego trafia kolejny samolot (Wrocław-Warszawa) uprowadzony przez grupę siedmiu porywaczy z rodzinami. 22 listopada 1982 roku na to samo lotnisko przybywa kolejny rejsowy An-24 sterroryzowany przez… funkcjonariusza ZOMO pełniącego służbę w zabezpieczeniu lotu. Zdzisław Jakubowski, w latach 1971-75 i 1981-85 dyrektor LOT-u we wschodnim Berlinie, świadek sześciu pasażerskich porwań w wypowiedzi dla „Gazety Wyborczej” z 17.10.2004 r. wspominał: „To było istne szaleństwo. Człowiek wsiadał do samolotu w Warszawie, myśląc, że leci do Poznania albo do Wrocławia, i nagle trafiał do Berlina. Wówczas nie było wielkim problemem, żeby przemycić broń na pokład. Nasze lotniska nie miały wykrywaczy metalu.”


Rejon Wadowic na pd. zach. od Skawiny

****

W śledztwie przeprowadzonym po katastrofie na Zawoją miał się ponoć pojawiać wątek porwania. Jak ustalono pilot Doliński ukończył kurs języka angielskiego – podobno aby latać na kursach międzynarodowych i więcej zarabiać, mimo to dalej pracował na liniach krajowych. Część zwłok załogi i pasażerów była przypięta do foteli co może wskazywać że ludzie byli do końca spokojni. Nie wyklucza to jednak porwania – ze względu na opisaną powyżej specyfikę „uprowadzeń” samolotów w czasach PRL. Wątku porwania nie ujawniono i nie kontynuowano – wskazując błędy załogi oraz komunikacji z obsługą naziemną w Balicach jako przyczyny tragedii. Miejscowi jednak wiedzą swoje. Wśród ich opowieści krążą nieoficjalne informacje potwierdzające tę prawdziwą wersję. Na przykład, że osoba, która miała przebywać w areszcie razem z operatorem radaru w Balicach, obwinianym o spowodowanie przez niedbalstwo katastrofy, twierdziła, że operator ten, w ciężkim szoku, przez cały czas powtarzał: “zestrzelony… zestrzelony… zestrzelony… oni ich zestrzelili…” Jak ludzie opowiadają, operatorowi radaru umożliwiono następnie podobno wyjazd za granicę Podobno, bo w sprawie katastrofy sprzed lat, której akta trafiły do IPN nadal jest więcej pytań niż odpowiedzi.


Kapliczka na Markowych Rówienkach

 
Wykorzystano m.in.:
J. Figura: Katastrofa samolotu An-24, Tygodnik Podhalański 15/99
J. Pałosz: Tragedia pod Zawoją, Gazeta Krakowska 10-11.06.1994 r.
P. Semczuk: Katastrofy PRL: Katastrofa An-24 pod Zawoją, newsweek.pl
relacje “własno-usznie” słyszane od mieszkańców Zawoi

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *