Sudecka księga pielgrzymia (16/2)

Cichy domek

Tak gdy się ciemno twe życie zachmurzy.
Gdy ciężki smutek serce twoje dręczy.
Myśl, że zwycięstwa palma tego wieńczy.
Co niewzruszony stał w pośrodku burzy.

(Rada w smutku)

Gdy prawnik Karol Antoniewicz podróżował po sudeckich uzdrowiskach i górach ciężkie utrapienia dotykały jego życie. Obrazki sierot, które straciły matkę z Trzebieszowic czy cierpiącej na suchoty Polki z Dusznik, które utrwalił w swoich wspomnieniach wiązały się z jego osobistą tragedią. W krótkim odstępie czasu, w niemowlęctwie zmarła czwórka jego dzieci – ostatni Józef zmarł na wiosnę roku 1838 już po powrocie ze Śląska. Jego żona Zofia cierpiała na gruźlicę – stąd pomysł peregrynacji na Śląsk, gdzie nadzieję na odzyskanie zdrowia dawało uzdrowisko nad Jesenikiem (wówczas Bad Graefenberg) i kuracje stosowane tam przez doktora Priessnitza. Jak pisze biograf Karola Antoniewicza ks. Jan Badeni (Ksiądz Karol Antoniewicz, Kraków 1896)

 „Paromiesięczna kuracja w Graeffenbergu, pod opieką sławnego Prysznica, przywróciła na chwilę dawną czerstwość i zdrowe rumieńce, ale pocieszające te symptomy równie szybko zniknęły za powrotem do domu, jak poprzednio w Graeffenbergu się pojawiły. Pod koniec 1838 roku choroba piersiowa, od pewnego już czasu organizm nieznacznie podkopująca, wystąpiła na jaw w całej swej srogości, groźna, nieubłagana”. Zofia zmarła 27 lipca 1839 roku we Lwowie, gdzie przed śmiercią ostatniego syna przenieśli się państwo Antoniewiczowie. Tuż przed śmiercią złożyła śluby zakonne u szarytek. Wcześniej ślubowała wstąpić do zgromadzenia, gdyby została uzdrowiona. Już od roku 1838 pomagała lwowskim siostrom miłosierdzia w ich dziełach. Jeszcze wcześniej Antoniewiczowie prowadzili w swym dworku, w Skwarzawie działalność dobroczynną – szpitalik dla ubogich oraz szkołę dla wiejskich dzieci.

Po śmierci żony i dzieci, latem 1839 roku 31-letni wdowiec Karol Antoniewicz swój majątek przekazał rodzinie, ubogim oraz instytucjom prowadzącym dzieła pobożne a sam, pozostawiając sobie rodzinny księgozbiór, wstąpił do nowicjatu Towarzystwa Jezusowego w Starej Wsi pod Brzozowem. We wrześniu 1841 złożył śluby wieczyste i pojechał do Tarnopola by studiować filozofię a potem do Sącza by uczyć się teologii. W miejscowym domu zakonnym powstały jego śpiewane do dziś pieśni maryjne, w tym m.in Pieśń majowa. Święcenia kapłańskie otrzymał we Lwowie, we wrześniu roku 1844, wcześniej – na początku lutego zmarła jego matka. Uczył potem młodzież w sądeckim gimnazjum a jako kapłan uzyskał opinię dobrego kaznodziei. W roku 1846 wybuchła tzw. rabacja galicyjska, podczas której ks. Antoniewicz otrzymał niebezpieczną misję prowadzenia duszpasterstwa wśród zbuntowanych chłopów. Na wiosnę tego roku z Sącza wyruszył w podróż do szeregu podkarpackich miejscowości, w których wydarzyły się niedawno okropieństwa opisywane w pamiętniku Henryka Bogdańskiego tak: „Najwymyślniejsze męki, powolne a okrutne, były zadawane nieszczęśliwym. Tego łamano cepami przez długie godziny, z tamtego zdzierano żywcem skórę, pieczono go na wolnym ogniu, łamano palce u rąk i nóg, przebijano widłami, rąbano siekierą, przerzynano piłą, wydłubywano oczy i żyjącym jeszcze w miejsce oka wsadzano zapaloną świecę, aby oświetliła ciemność nocy. Zabitych później odwożono do Tarnowa, ale rzucano psom i trzodzie do pożarcia. Matkom, żonom, córkom, kazano trzymać mordowanych lub przyświecać morderstwu. Która nie usłuchała, tę czekały najrozmaitsze katusze, przed którymi wzdryga się natura.”

W swoich wydanych w roku 1849 Wspomnieniach misyjnych ks. Antoniewicz cytował zwierzenia jednego z włościan w kwestii tego mysterii iniquitatis: ”Ja nie wiem, ale żeby mi kazano było ojca własnego zabić, byłbym uczynił.” „Tyle lat człowiek przeżył a nikomu krzywdy żadnej, a teraz przed śmiercią takimi zbrodniami obciążyć trzeba mi było sumienie.” Niekiedy świadectwem były gesty zamiast słów: „Gdym opisywał wewnętrzny stan mordercy, słowy prostymi ale dobitnie, jeden ze słuchających, który wytężonego oka ze mnie przez cały ciąg mowy zuchwale nie spuszczał, raptownie pobladł i bliski omdlenia, z kościoła wyniesiony został (…), obecni poznawali w nim jednego z morderców P.W.”

Jak podsumowywał zdarzenia, które niedługo wcześniej miały miejsca w owej ziemi: „niektórzy jakby w obłąkaniu zmysłów dopuszczali się zbrodni, inni niestety z największą rozwagą to robili. Co do rabunków, to chęć zysku jednych wiodła, drudzy zmuszeni groźbami, inni w mniemaniu, że już panów nie będzie, a więc wszystkich onych zbytek do nich przynależy! Nie wezmę ja to weźmie kto inny, kobiety przy rabunkach najczynniejszymi się okazały.”

„Gdy po skończonych litaniach cały lud nasz, padłszy na kolana przy towarzyszeniu organów, począł pieśń ‘Przed oczy Twoje Panie’, wtedy zda mi się, żeby najtwardsze serce zostało wzruszone. To głosy tak bolesne, które czuć było, że z głębi rozdartego wydobywają się serca, które poznawszy zbrodnię, swoją żebrze zlitowania i miłosierdzia. (…) Czy podobna, pomimowolnie ta myśl przechodziła, czy podobna aby ten lud tak skruszony, starty, korzący się  przed Bogiem swoim, był tym ludem, co przed parą miesiącami broczył w krwi bratniej, znieważał i bluźnił Boga swego?  Cóż go w jednej chwili tak złym uczyniło, cóż  go tak prędko do poznania przywiodło? (…) . Och, Sąd  ostateczny okropne światu wykryje tajemnice!”

W jesenickim uzdrowisku

Chwalcie łąki umajone,
Góry, doliny zielone,
Chwalcie cieniste gaiki,
Źródła i kręte strumyki.

(Pieśń majowa)

Po zakończeniu tych trudnych misji wśród chłopów, trwających do października 1846, na wiosnę roku następnego władze zakonne skierowały ks. Antoniewicza celem podreperowania zdrowia do Pasiecznej na Huculszczyznę, która zainspirowała go do napisania wierszy wydanych potem jako cykl Znad rzek i gór. W sierpniu roku 1847 trafił do Lwowa, gdzie głosił kazania w kościele św. Piotra i Pawła, ściągające tłumy wiernych. Ta passa nie trwała długo. W maju roku 1848 władze austriackie zlikwidowały konwent jezuicki we Lwowie, podobnie jak inne domy zakonne w Galicji. Na początku lipca wojsko zajęło budynki zgromadzenia i siłą usunęło zakonników. Karol Antoniewicz znów musiał ruszać w drogę.

Latem roku 1848 przez Kraków ks. Antoniewicz ponownie znalazł się w znaczonym dla niego wspomnieniami związanymi z żoną Graefenbergu i Freiwaldau. Na zaproszenie Wojciecha Morawskiego, za zgodą prowincjała zakonnego, przyjechał do wód by odzyskać siły. W jednym z listów wskazywał „Przyjechałem do Freiwaldau rozstrojony w duszy, znękany nawałem boleści, które na nas padły, zmęczony życiem, bez pociechy, bez nadziei. Przyjechałem sam nie wiem po co, ani jak. Chciałem uciec i od siebie, i od kraju bo mi pobyt  bolesny był, bom kraj zanadto kochał, zdaje mi się że Bóg za tę miłość karać mnie nie będzie” (Poselstwo duchowe ku ludziom (92 listy), Poznań 1850, List XXX). O swoich gospodarzach pisał (cyt. za biografią autorstwa ks. Badeniego): „czuję się tak niepotrzebnym ciężarem dla siebie i drugich (…) Cała pociecha ta, że im Bóg za mnie wynagrodzi… Taka miłość tylko w duszach katolickich znajdować się może, w duszach, które Bóg kocha. Nigdy dziecko w domu matki nie mogło doznać większej opieki.”

Z Frywałdu, z września 1848 pochodzą dwa listy wspomnieniowe dla księżnej Jadwigi Sapieżyny o zmarłej żonie ks. Karola, które zostały opublikowane po jego śmierci, w roku 1862, w czasopiśmie Pokłosie: zbieranka literacka na korzyść sierot (Rocznik 6) oraz broszura o św. Izydorze Oraczu. We wspomnianych listach wspominał żonę: „Tyś była pierwszym świadkiem szczęścia mego, tyś była świadkiem łez moich. Gdym cię opuszczał na wieki, ach to dlatego, abym i świat cały opuścił – żegnając ciebie pożegnałem i życie; życie urojenia i uroczych marzeń!” Przerwał więc swój pobyt pod Pradziadem ks. Antoniewicz wyjazdem do Galicji, między innymi do Krakowa i Tarnowa, bo chciał „trochę polskim powietrzem odetchnąć” – jak pisał do o. Perkowskiego, byłego lwowskiego superiora, który przebywał w Opawie.

Łąki nad Jesenikiem, w tle Pradziad, na pierwszym planie Żelazna Góra (d. Eisenberg)

Jest cichy domek w śląskiej krainie,
opodal miasta w ustroni,
i blisko niego strumyczek płynie,
cicho piosenkę swą dzwoni. (…)
W domku tym mieszka ludzi niewiele,
z nimi pobożność i cnota,
praca im daje ciche wesele,
pokój przynosi prostota.
Lecz w dziale niebios ludzie dostali
Serce czujące i tkliwe,
To biedne serce choć się nie żali,
Jednakże nie jest szczęśliwe,
Smutna gwiazdeczka świeci ich życiu;
Smutniejsza biednej krainie,
I w cichym domku często w ukryciu
Łezka tęskliwa popłynie.

(wiersz W. Trojanowskiej publikowany w Dzwonku)

Na początku czerwca roku 1849 ks. Antoniewicz ponownie przybył do Jesenika, gdzie spędził całe lato i większość jesieni. Listy pisane po tym powrocie wskazuje na to iż w Jeseniku o. Antoniewicz się zadomowił: „oto teraz w Freiwaldau kontynuuję kurację ciała i duszy przez wody Prisznica i przez ogień miłości Morawskich. O! jak mi ciężko będzie z nimi się rozłączyć!”. ”Wieczór, przyjechałem do Freiwaldau. Przybycie do tego miejsca dziwnie mnie wzruszyło Dobrze mi tu teraz, aż zanadto dobrze może, nie wiem czy Bóg na długo tego prawdziwego pokoju mi dozwoli. (Poselstwo duchowe ku ludziom (92 listy), Poznań 1850, List LVIII). „Mieszkam zupełnie od ludzi odosobniony (…) Dobrze mi tu bo sam jestem a P. Bóg łaską i miłosierdziem mnie odwiedza. Gdzie gwar i zgiełk, tam Bóg odstępuje, a diabeł zaraz zajmuje próżne miejsce. Ale jednak niech Wielebny Ojciec nie myśli, żebym tu zupełnie zdziczał: niestety nie uda się. Świat tyle nalepi brudów, że to ani sposobu wszystko obmyć i oskrobać. Rano idę na Mszę św. do Freiwaldau i słucham spowiedzi. Potem u J[adwigi Sapieżyny], która boleścią i miłością tak zbliżona do Boga, wszystkich do niego pociąga (…) Jutro kurację rozpocznę, dlaczego – nie wiem. Kiedy dusza niewidomie we łzach, niech się i to nędzne ciało w wodzie kąpie, jeśli pierwsza kąpiel ukróci , druga może przydłuży życia, czego wprawdzie wcale a wcale nie pragnę, ale się też u Boga nie wypraszam, jak od żadnego krzyża, a życie, to jest resume wszystkich” (Poselstwo duchowe ku ludziom (92 listy), Poznań 1850, List LXI). „Od 10 dni bawię tu i dobrze mi bardzo, tak cicho i swobodnie, mieszkam daleko od miasta, ludzi mało widzę” (op. cit., List LXIII)

Ks. Antoniewicz napisał latem 1849 cykl poetycko-prozaiczny dla księżnej Sapieżyny, której zmarł właśnie synek Władysław. W cyklu pod tytułem Poselstwo aniołka w niebie do matki na ziemi dostrzec można wyraźnie powracający we współczuciu dla księżnej żal po stracie bliskich ks. Karolowi osób:

Głos mój podnoszę do Bogarodzicy,
Tu spod ubogiej tego domku strzechy,
Bo w duszy mojej smutno jak w ciemnicy,
Wygasły wszystkie życia w niej pociechy.

A to tak ciężko rozłączyć się z nimi,
I wśród tęsknoty dodźwigać to życie!
Jednak kto pociech chce szukać na ziemi.
Ten miasto pociech łzy zbierze obficie.

W jednym z listów z tego okresu K. Antoniewicz zwierzał się „mnie się wydaje, że ja już kilka matuzalów przeżyłem, tyle odłudzeń, tyle zniszczonych nadziei, tyle strat bolesnych; za wszystko niechaj będą Bogu dzięki! Ale boli, bardzo boli.” (cyt. za: Listy w Duchu Bożym do przyjaciół, Kraków 1870).

W jesenickim balneoparku

Jednocześnie ks. Antoniewicz nie próżnował – zorganizował tuż po przyjeździe w Jeseniku ochronkę – szkółkę dla ubogich dzieci. Jak pisał w jednym z listów: „ochronka ta pierwsza na Śląsku liczy dziś około 60 dzieci pod zarządem trzech sióstr tercjarek reguły św. Franciszka w tym celu tu sprowadzonych”.  Urządził także na dzień św. Alojzego – 21 czerwca (Poselstwo duchowe ku ludziom (92 listy), Poznań 1850, List LXVIII)) na Kolonii Graefenberskiej kaplicę w pokojach, które na ten cel najęła księżna Sapieżyna, o czym informował w liście z początku lipca 1849 roku, pisząc że „może to ściągnie błogosławieństwo na te góry”. W zamieszczonych potem w Dzwonku – piśmie młodemu wiekowi poświęconym, tom 4 (1851) Wspomnieniach cichego domku tak pisał o jesenickim „cichym domku”, gdzie gościł, i tej kaplicy: „Myślałem o was i myślałem wobec Boga a wieczór był tak cichy i pogodny a w promieniu zachodzącego słońca cichy dom jak kościół Boży wyzierał z omszałym dachem i białymi ścianami przez ciemnozielone drzew konary. Stałem na Żelaznej Górze [wzniesienie między Jesenikiem a Łaźniami – por. zdjęcie powyżej] i patrzałem z tak rzewną boleścią i radością w tę stronę gdzie wy mieszkacie! Bo nad tym domkiem jako obłoczek wieczorny we dnie i w nocy unosi się błogosławieństwo Boskie, bo w tym domku wiele bardzo boleści i miłości, a gdzie wiele kochają i wiele cierpią, tam Bóg jest (…) Zerwałem kwiateczków bukiecik i z nim wróciłem do ubogiej mej izdebki. I cóż z wami pocznę, biedne kwiateczki? Włożę was do kropielniczki, abyście w święconej wodzie rozwinęły listeczki pączków waszych! I wieczór był późny i cichy, i pogodny, i pospieszyłem na modlitwę wieczorną do cichego domku! Słońce tak pięknie wschodziło ponad graefenbergskie góry, i kwiateczki moje tak świeże i piękne, powitały mnie dniem dobrym, z otwartymi kielichami (…)”

Niebo było tak jasne, pogodne, błękitne. Promienie wschodzącego słońca przebijały się przez kłęby dymów i mgły porannej. Na wierzchołkach gór skalistych, które jak ofiarne kadzidła w tej całej przyrody świątyni unosiły się uroczysto i spokojnie pod niebieskie sklepienie, wszelkie stworzenie żywotne i nieżywotne jakby poranną Stwórcy swemu odprawiało modlitwę! Szumiały lasy, jakby Boską opowiadając potęgę. Lecąc po skalistych progach płynne wód kryształy wygłaszały wszechmocność jego. (…) Na drodze wiodącej z miasteczka Freiwaldau do Graefenberga, w tak zwanej kolonii, jest domek schludny, mały, niski, parą drzewkami ocieniony, domek Prisnica. (…) W małej izbinie domku Prisnitza słychać stuk młotka (…) Pod pięknym, dużym, drewnianym krucyfiksem, okolonym jodłowym wieńcem, stanął stół ofiarny śnieżną pokryty oponą a na nim kamień z relikwiami św. męczenników, na którym przenajświętsza Hostia i kielich spoczywać będzie. Po obu stronach ołtarza drzewka pomarańczowe zwiesiły gałązki swoje, mieszając woń swoje z wonią polnych kwiateczków (…), mały obrazek Matki naszej Częstochowskiej kryje się między listkami goździków i wanilii. Oto tron przygotowany, dla którego tronem są niebiosa a ziemia podnóżkiem stóp jego. I urządziwszy i poświęciwszy to miejsce, gdy już słońce za graefenbergskie poczęło zachodzić góry, przy mroku wieczornym wróciliśmy  błogim serdecznym do cichego domku uczuciem. O wpół do siódmej godzinie porannej stanął biedny kapłan, dziwnym Opatrzności Boskiej wyrokiem w te strony rzucony u stóp ołtarza otoczonego świętą gromadką mieszkańców cichego domku (…) O uboga izbino! Jakiż pałac i zamek może być z tobą zrównany? W te ubogie Bóg przybył ściany i świece zdały się jaśniej świecić, i kwiaty wonniej wonieć, i serca gorącej bić!”

Ks. Antoniewicz planował też budowę w Jeseniku kapliczki pod wezwaniem Matki Bożej Częstochowskiej dla polskich kuracjuszy przybywających do uzdrowiska, do czego jednak nie doszło. Jak pisał (Poselstwo duchowe ku ludziom (92 listy), Poznań 1850, List LXXII): „diabeł nie śpi i (…) niczego się tak nie lęka jak by nowy kościół lub kaplica nie powstała, i wszystkich sprężyn używa do zniweczenia tego”. O swoim stanie zdrowia pisał (List LXXIX, tamże): „kurację odbywam, ale to stara zdezelowana machina, do czasu tylko da się łatać (…) Piszę, chodzę, modlę się i myślę, ale nie o przyszłości, oddawszy się zupełnie woli Boskiej”. „Kuracja dużo czasu mi zabiera” – dodawał w innej korespondencji (List LXXX, tamże).Przy tej kuracji woda w sercu, woda w myśli, woda w słowie, woda w piórze, i wszędzie woda (…) Góry się kurzą, deszcz leje, wiatr zimny, błotno, szaro, mglisto, a o słońcu to tu ani wspomnij! A choć czasem zza chmury zajrzy na ziemię to tak jakby prosto wyszło z Sitzbadu [kąpieli nasiadowej], i blade, i zimne. Oj, to nie to nasze polskie słońce, co jak się zaiskrzy nad Tatrami, to aż na dnie duszy jasno się zrobi.” (List XXXI, tamże)

Chmury na Paśmie Keprnika widziane znad Jesenika

We wrześniu roku 1849 ks. Antoniewicz zorganizował pielgrzymkę w dzisiejsze Góry Opawskie do sanktuarium Matki Bożej Pomocnej – Mariahilf nad Zlatymi Horami, wówczas Zuckmantlem. Po porannej Mszy, pod „cichym domkiem” zebrali się pątnicy, których zaprzęgami miano podwieźć do sąsiedniej Pisecznej (Sandhubel), skąd już pieszo pielgrzymi mieli ruszyć w masyw Poprzecznego Wierchu. W wydanej relacji z tej pielgrzymki pisał ks. Antoniewicz:

Ranek był pogodny, poranek jesienny w tej pięknej okolicy, z mglistą powłoką nad dołami, z jasnym niebem nad górami – poranek jesienny co tęsknotę w sercu rozbudza i duszę do Boga pociąga (…) Godzina była 9 gęsto mgły opadały a słońce w jasnym blasku rozrzucało promienie, które jak światła wstęgi łączyły niebo z ziemią – i te promienia o twarde łamały się skały, ale skał przebić nie mogły, i te promienia wpływały w serce i śpiewem dziękczynnym dzwoniły”. Wszyscy zebrali się we wspomnianej Piasecznej, gdzie: „zimny przejrzysty potok wije się srebrną wstęgą po wypłukanych krzemieniach piękną murawą zaścielonej doliny, którą ponure i twarde skały okalają. Posępne głuche jodłowe bory, milionami wierzchołków w niebo patrząc, szumią jakby odmawiały modlitwę żalu i boleści, a wyciągając potężne mchem porosłe konary jakby opiekuńczym ramieniem strzegą tych chat tulących i kryjących się pod ich sklepieniem.” Tam w kościółku położonym na pagórku odmówiono modlitwy i pielgrzymi, odmawiając różaniec, ruszyli leśną „krzemienistą” ścieżką do Endesdorfu – dziś Ondrzejovic, gdzie w kościele odmówiono Godzinki. Wreszcie, późnym popołudniem pielgrzymka dotarła do Zlatych Hor: „stanęliśmy na szczycie góry – po lewej i prawej stronie szumiały w głębinach przepaści jak morze zielone nieprzeliczone jodeł wierzchołki, u stóp naszych miasto Zuckmantel białymi świeciło murami (…) Słońce jasno świeciło jak lampa gorejąca przed Najświętszym Sakramentem a mgły wieczorne jak gdyby kadzielnic unosiły się nad góry a cisza urocza panowała w dolinie, tylko dzwonki bydła pasącego po trawnikach i głosy wieśniaków z pola wracających słyszeć się dawały.” W refleksjach z noclegu w Zlatych Horach ks. Antoniewicz rozważał zanik tradycji pątniczej: „Dziś pielgrzymkę odprawić mówią: to jest dobre dla prostego ludu! Świat rozumowy nie nogami ale duchem pielgrzymować powinien! Bo dzisiaj tylko o duchu mowa – ale chcąc przemienić życie na życie duchowe, zamieniliśmy je na życie zwierzęce (…) Chcąc mieć wiarę czystą wpadliśmy w zwątpienie, a odrzucając obrzędy zewnętrzne utraciliśmy wiarę wewnętrzną. Nie chcąc kochać Boga nauczyliśmy się nienawidzić ludzi (…) Pustelnik, zakonnik, męczennik, pielgrzym: są to dziś zjawiska dla świata niepojęte, dla świata, który tylko zabaw, chwały i pieniędzy pragnie. Wyrzekłszy się nieba, szuka go na ziemi, nie chcąc nosić krzyża depce go nogami, nie wierząc w wieczność, czas ubóstwie i dlatego żyje w ciągłej nienawiści, bo wyrzekł się miłości”

Nazajutrz przez stacje drogi krzyżowej „ścieżką krętą i kamienistą” pielgrzymka dotarła do celu. Jak pisał ks. Antoniewicz w jednym z listów (cyt. za ks. J. Badenim): „Kościółek na wierzchołku góry, w głębi lasu jodłowego, stał otworem i ludek tłumnie zebrany klęczał przed obrazem cudownym”. Potem, jak kończył swoją wydaną we Lwowie relację: „przez góry i lasy spiesznym wracaliśmy krokiem i z ciemną już nocą ujrzeliśmy światełko migocące przez szyby cichego domku”

Wnętrze dawnego kościoła MB Wspomożenia nad Zlatymi Horami (obecnie Pomocne)

Ostatecznie ks. Antoniewicz postanowił  wrócić na stałe na ojczyste ziemie. Opuścił Jesenik w listopadzie roku 1849, rozbierając, jak pisał, ze łzami tamtejszą kapliczkę, choć z uwagi na panującą na Śląsku opawskim epidemię cholery, nie chciano go puścić. Przez Piekary Śląskie dotarł do Małopolski a potem Lwowa. Na wieść o pożarze Krakowa w lipcu 1850 roku przybył do miasta by wspierać duchowo jego mieszkańców. Wygłosił wówczas słynne kazanie o krakowskich kościołach (por. np. Kazania ks. Karola Antoniewicza, t. 1, Kazania misyjne, red. J. Badeni, Kraków 1906, s. 283 i nast.), w którym mówił m.in.: „dziś umiemy burzyć kościoły, ale nie umiemy ich stawiać. I cóż dziwnego, bośmy zburzyli kościół wiary i miłości w głębi dusz naszych! Kościoły były radością, chlubą, miłością narodu, dziś stawiają ludzie szynki, ratusze, teatry i tam chcą znaleźć pociechę i siłę swoją – ale czym jest ta pociecha, na czym ta siła się opieka, poznaliśmy smutnym wieku naszego doświadczeniem! Ale niestety i te kościoły, które mam, które kochamy jako ostatnie skarby nasze, czyż nie są często przedmiotem wzgardy, prześladowania i szyderstwa? Zdaje się, jakoby ludzie dziś zupełni zapominali, czym są kościoły, i jakoby uszanowanie kościołów przestało już dziś być powinnością a znieważanie ich zbrodnią. Kościół i ołtarz są jakby przymierzem między Stwórcą a stworzeniem, między Bogiem a człowiekiem (…) Ci co mówią, że oni duchem i wszędzie się modlą a kościołów nie potrzebują podobność nigdzie i nigdy się nie modlą. (…) Jaka wiara, takie i obyczaje. Na pozór wszystko wygładzone ale w sercu  spustoszenie grzechu. Nie masz na świecie prawdziwej miłości, nie masz szczerości i jedności – rozdwojone serca, rozdwojone rodziny, rozdwojony naród, bo nie masz Boga, który tylko jeden jednoczy węzłem miłości, w Bogu tylko jedność! (…) ‘Wiedzcie wy wszyscy, którzy nie szanujecie domu Bożego – odzywa się Chryzostom św. – że ten Bóg, od was znieważony, potrafi sobie znaleźć prawdziwych czcicieli.’ Szanujcie przynajmniej ich przytomność, jeśli nie szanujecie przytomności Boga, i nie mieszajcie ich spokoju i nabożeństwa! Nie są oni wam natrętni w zabawach waszych – zostawcie im spokojnie kościół i nabożeństwo. Wszakże nasz wiek tak gwałtownie broni tolerancji, czyliż ci tylko, co Bogu służą, od niej są wykluczeni? Wolno tobie się śmiać, biesiadować, bluźnić – czemuż im nie wolno płakać, pościć i modlić się? Kościoły są tym przedmurzem, które nas zasłania przed gniewem Bożym, ale jeśli i te kościoły runą, jeśli i te kościoły znieważone wołać będą o zemstę do Boga – o! wtedy, wtedy cóż nas zasłoni przed sądem sprawiedliwości rozgniewanego Majestatu Boga?”

Rok później, na prośbę proboszcza sanktuarium w Piekarach Śląskim ks. Antoniewicz wyruszył na misje na górnym Śląsku i Śląsku Opolskim, gdzie odniósł znaczne powodzenie duszpasterskie. Pod koniec listopada 1851 roku znalazł się ponownie w pobliżu Jesenika – na misjach w Nysie. Jak pisał jeszcze z Bytomia o tym nowym miejscu (kolejne cyt. za ks. J. Badenim): „muszę domek nasz urządzić, kupić garnek i miskę, stołek i dzbanek (…) Wiem z różnych stron, że niejeden krzyżyk mię tam czeka”. Już z Nysy pisał jednak do S. Konopczyny: „mamy furtę i dzwonek, czy pojmujesz jaka to pociecha?” Pani Wielopolskiej wyjaśniał obszerniej ową „pociechę”: „po tylu latach błąkania się i ciałem i duchem po tym wielkim bożym i niebożym świecie, po raz pierwszy, pierwszy wieczór spęczony w gniazdeczku swoim”. W kolejnych listach cieszył się że pracy przybywa oraz zauważa „myślałem trochę w Nissie odpocząć, ale poznaję, że tylko w grobie odpocznę”. Informował że misje rozpoczną się w lutym i że wybiera się do Wrocławia na 2 tygodnie na rekolekcje. 10 marca 1852 tak pisał z Wrocławia do księżnej Sapieżyny: „nie my ale Bóg wstrząsł potęgą ręki swojej duszami jakby liściem na drzewie, rzucił morze światła w rozum, uderzył młotem sądu w serca i jak szkło pokruszył złość i dumę. Głowy się nachyliły, oczy zapłakały, kolana się ugięły i nastąpiło wielkie pojednanie człowieka z Bogiem. Cała inteligencja, wielu z loży masońskiej, oficerowie wyżsi i niżsi klęknęli przed kratkami z dożywotnimi spowiedziami. Było nas siedmiu Jezuitów, do dwudziestu księży świeckich, ale niepodobna było wszystkim zadośćuczynić (…) Na prośbę garnizonu daliśmy w drugim kościele trzydniowe rekolekcje żołnierzom po polsku i po niemiecku”. Przyszła potem kolej na Opole a, jak zanotowała Śląska Gazeta Kościelna, „ojciec Antoniewicz wywierał wpływ prawdziwie cudowny”.

Środowiska berlińskie, które rozpoczynały właśnie Kulturkampf  zawrzały sprzeciwem, szczególnie koła protestanckie obawiały się tego misjonarstwa. Na polecenie przełożonych o. Antoniewicz w kwietniu roku 1852 trafił wraz z czterema współbraćmi na misje do Wielkopolski. Latem ten region nawiedziła epidemia cholery. Podjęto decyzję o przerwaniu jezuickich misji. Ks. Antoniewicz postanowił nie opuszczać swoich podopiecznych. Dopiero na początku października pod nakazem przełożonych wyjechał z Kościana i przez Poznań udał się do Krakowa, gdzie władze austriackie rozkazały mu opuścić miasto. Na początku listopada 1852 roku przybył do nowego domu zakonnego jezuitów w Obrze pod Poznaniem. Tu lekarz stwierdził u niego objawy cholery, do której dołączył tyfus. Karol Bołoz Antoniewicz zmarł w wieku 45 lat 14 listopada tegoż roku.

Jedna z kaplic Drogi Krzyżowej przy Mariahilf

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *