Księga sudeckich demonów (2)

Frankenstein i diabelski łowca

Zima roku 1606 nie była na tyle mroźna by ochronić mieszkańców Frankensteinu od zarazy. Na przekór wszystkim tym badaczom i znawcom tematu, którzy od lat trudnili się wzbudzaniem u ludności obawy przed nasilającym się globalnym europejskim ochłodzeniem. Mór pojawił się nagle i szybko rozszerzył w obrębie miejskich murów, wychodząc przez bramy także do okalających miasto osad. Zaraza się zdarza – uznali z początku dobrzy frankensztajnczycy. Kroniki grodu u zbiegu traktu nyskiego i wrocławskiego notowały w jego kilkusetletnich dziejach trochę takich przypadków, wplatających się w naturalny cykl rozszerzających się i kurczących jak wszechświat cywilizacji. A potem czarna śmierć zaczęła zbierać żniwo. Podczas kolejnych miesięcy na drugą, wieczną stronę przeszła nieodwracalnie jedna trzecia mieszkańców sześciotysięcznego miasta. Pozostali zaczęli się zastanawiać zarówno nad niespotykaną gwałtownością zarazy, jak i tym, że wolne od niej były sąsiednie Munsterberg, Rychbach oraz Wartha. Zaczęto szukać przyczyny. I winnych.

Jakoś tak na początku września, gdy mór nie ustawał, część ludności uciekła z miasta, pozostała część pogrążyła się w defetyzmie, fatalizmie i alkoholizmie. Właśnie wtedy do aresztu trafili za ekscesy pijackie dwaj posługacze miejscowych grabarzy Hans C. i Thomas O. Szeptano, że, mając w czubie, opowiadali historie rodem bardziej z ciemnego średniowiecza niż światłych, reformowanych czasów nowożytnych. Nic dziwnego, że władze postanowiły bliżej sytuacji się przyjrzeć i nacisnąć zatrzymanych. I rzeczywiście, pozostający w areszcie Hans C. wyjawił bulwersujący fakt przygotowywania przez miejscowych grabarzy trującego proszku, który to następnie rozprzestrzeniano w mieście celem wywołania zarazy. Grabarzami owymi byli doświadczony 66-letni Wentzel F. oraz przydany mu jako wsparcie na czas moru specjalista fachu pogrzebowego ze Strzegomia – Georg F. Co ciekawe, na zarazę zmarły wnuki Wentzela F. Hans C. zeznał, że trujący proszek był wyrabiany przez nich z zepsutego mięsa i ciał ludzkich. Ujawnił również inne niegodne czyny, w tym napad na posłańca z Grodkowa. Zeznania były porażające, zwłaszcza że Wentzel F., przedsiębiorca pogrzebowy od 28 lat, był szanowanym członkiem miejscowej społeczności. Uwięziono także żony obu grabarzy. Cztery dni później pojmano kolejnego grabarza – pomocnika Kacpra H. zwanego też S., a następnie nestora lokalnego cechu żebraczego, niemal 90-letniego Kacpra S.

Drobiazgowe przesłuchania przy użyciu sprawdzonych metod śledczych przyniosły przyznanie się podejrzanych do winy. Postawiono im zarzuty trucicielstwa i wywołania moru. Zarzuty obejmowały jednak także rozboje uliczne, wielokrotne cudzołóstwo, rytualne mordy, kanibalizm, kradzieże, świętokradztwo, nekrofilię, oraz last but not least zakłócanie porządku publicznego i czarostwo. Asystent grabarski Kacper S. zeznał, że receptury produkcji proszku nauczył się od czeladnika grabarskiego Hansa S. ze Strzelina, zaś Georg F. od pewnego poczciwego mieszkańca Trutnova, który wypróbowywał je na owcach. Późniejsze znalezisko w domu Wentzela F. potwierdziło złożone na śledztwie zeznania. W jego pomieszczeniach ujawniono dużą ilość proszku, jak potwierdził zespół biegłych lekarzy, wytworzonego przypuszczalnie ze zwłok ludzkich. Sam proces szajki trwał 14 dni i zakończył się egzekucją ośmiu pojmanych osób. Skazańcy zostali przewiezieni na wozie przez miasto na miejsce egzekucji, gdzie wyrywano im rozżarzonymi obcęgami części ciała. Obcięto im kciuki, a najstarszemu z grabarzy – Wentzelowi F. oraz jego 87-letniemu pomocnikowi Kacprowi S. obcięto prawe dłonie, Georga F., którego uznano winnym także nekrofilii wytrzebiono. Następnie przymocowano ich do słupa i przypalano ogniem oraz gotowano. Pozostałe osoby spalono na stosie. Mimo to zaraza trwała, więc aresztowania zataczały kręgi coraz szerzej i wyżej.

Na początku października zatrzymano Zuzannę M. córkę zmarłego urzędnika magistratu, której ojczymem aktualnie grabarz Wentzel F., żonę grabarza Kacpra S. oraz żebraka Kacpra S. Ostatnia z nich zmarła w więzieniu. W sumie aresztowania objęły 19 osób. Nie oszczędzono nawet nowego grabarza Barthela Mildena, który został aresztowany na początku stycznia roku 1607, również pod zarzutem wytwarzania i rozpowszechniania trującego proszku. Razem z nim na ławę oskarżonych trafiły kolejne osoby związane z poprzednimi skazańcami, w tym także kilkunastoletnie dzieci sprawców w myśl zasady, że zatrute drzewo trujący owoc daje. Kolejne egzekucje trwały aż do lutego 1607 kiedy to mór miał się ku końcowi. Ostatnim skazańcem był jeszcze jeden grabarz Hans L. wraz z 14-letnim synem.

Zdarzenia we Frankensteinie wywołały reperkusje także w innych miastach Śląska, gdyż jeden ze skazanych grabarzy obciążył kolegę z Wrocławia, któremu wytoczono w roku 1607 proces. Opowiadano także, że jeden z frankensztajnskich grabarzy wcześniej pracował w Polsce, gdzie również uprawiał trucicielski proceder. Sprawa odbiła się echem nawet w dalekim Augsburgu. Tamtejszy tabloid “Neue Zeitung” (wg ówczesnej transkrypcji Newe Zeytung) Georga Kressa jeszcze pod koniec tego samego roku (1606) doniósł w obszernej, ilustrowanej relacji o aresztowaniu grupy przestępczej ośmiu grabarzy z Frankensteinu. Kress był dobrym luteraninem – znanym tropicielem podobnych afer z czarownicami i wilkołakami w tle.  Jak pisano grabarze sporządzali z ciał ludzkich trujący proszek, który następnie rozsypywali w mieście, nacierali nim progi, klamki i kołatki, a następnie w czasie zarazy okradali domy ofiar. Dopuszczali się także bluźnierczych, nekrofilnych i kanibalistycznych praktyk, a także czarostwa. Relacja prasowa, jak to zwykle bywa, różniła się w szczegółach od przebiegu wydarzeń. Co ciekawe, także w roku 1606 w Poznaniu, w drukarni Michaela Wolraba*) ukazała się publikacja o straszliwych wydarzeniach, które miały miejsce we Frankensteinie. W samym Frankensteinie w miejscowym zgromadzeniu luterańskim (był to bowiem okres, w którym protestantyzm dominował w miastach śląskich) wygłoszono ku przestrodze na jesieni 1606 cykl kazań autorstwa wielebnego Samuela Heinnitza, wydany trzy lata później w Lipsku drukiem jako “Historia prawdziwa o kilku wykrytych i zniszczonych trucicielskich dziełach diabelskiego łowcy podczas zarazy roku 1606 we Frankensteinie na Śląsku”. Albowiem do tak nieludzkich czynów sprawców mógł skłonić jedynie zły. Demon. 250-stronicowa relacja wielebnego Heinnitza była niezwykle dokładna, obszernie wyjaśniając okoliczności zbrodni. Głoszone kazania uzupełniały modlitwy dziękczynno-błagalne, bo, jak wskazano wyżej, mimo spektakularnego ujęcia sprawców diabelska siła wciąż trwała i odpuściła dopiero na początku roku 1607. Po egzekucji ostatniej z jej ofiar.

*) Warhafftige und erschreckliche Neuzeitung, welche sich begeben und zugetragen hat zu Frankenstein, Poznań Michel Wolrab 1606za: K. Lambrecht: Jagdhunde des Teufels w: Mit den Waffen der Justiz, Frankfurt 1993, s. 140.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *